Podlaskie/ Przesłuchania świadków w procesie 22-latka oskarżonego o zabójstwo dziadka i usiłowanie zabójstwa babci
Motyw zbrodni nie jest do końca jasny. Oskarżony mówił w śledztwie, że nie wie dlaczego to zrobił, potem wyjaśnienia odwołał. Przed sądem też się nie przyznał, nie chciał wyjaśniać, ale przepraszał bliskich za to, co się stało przed rokiem.
Początkowo w tej sprawie wszystko wyglądało na pożar, w którym jedna osoba zginęła, a druga została ranna. 18 stycznia ub. roku palił się dom w jednej ze wsi w podlaskiej gminie Nowy Dwór; zauważyli go mundurowi z granicznego patrolu, przejeżdżający drogą. Przybyły na miejsce lekarz stwierdził zgon mężczyzny w wieku ok. 80 lat, ranna została żona zmarłego.
Po zebraniu dowodów Prokuratura Rejonowa w Sokółce ustaliła, że doszło do zabójstwa. Zarzuty postawiła 22-letniemu wnuczkowi zmarłego.
Według aktu oskarżenia, oskarżony działał z zamiarem bezpośrednim zabójstwa i ze szczególnym okrucieństwem; dziadka uderzył drewnianym taboretem w głowę, potem oblał benzyną, oblał również dom wewnątrz i na zewnątrz, po czym budynek podpalił. Babcię przewrócił na ziemię, pobił pięściami i dusił, a nieprzytomną zostawił w płonącym budynku; to zarzut usiłowania zabójstwa, bo starsza pani, po odzyskaniu przytomności, zdołała o własnych siłach wyjść na zewnątrz.
W poniedziałek białostocki sąd okręgowy przesłuchał kolejną grupę świadków wskazanych przez prokuraturę. Zeznawał m.in. funkcjonariusz Straży Granicznej, który wraz żołnierzem patrolował okolicę. Mundurowi zauważyli z samochodu czarny dym i pojechali w stronę płonących zabudowań. Żołnierz podszedł bliżej i zobaczył zwłoki na progu domu; pogranicznik przez służbę dyżurną zawiadomił strażaków, policję i pogotowie.
Z wyjaśnień, które oskarżony 22-latek składał w śledztwie wynikało, że po podpaleniu domu wsiadł do samochodu i pojechał po matkę do Dąbrowy Białostockiej. Gdy wrócił, cały budynek stał w ogniu, a na miejscu były już służby.
"Był jakby spanikowany, nie wiedział za bardzo, co się dzieje. Wsiadł do karetki, chyba dostał coś na uspokojenie. Krzyczał +babciu, dziadku, co się stało+" - mówił przesłuchiwany w poniedziałek funkcjonariusz SG, pytany o moment, gdy chłopak wrócił do domu.
Zeznania złożyli też sąsiedzi rodziny, w której doszło do tragedii. To do nich zdołała dojść babcia oskarżonego, która o własnych siłach wyszła z płonącego budynku. "Wszystko spłonęło, wszyscy spłonęli" - miała wtedy mówić w lokalnej, nadgranicznej gwarze, 80-letnia kobieta; świadkowie zeznali, że kobieta wyraźnie była w szoku, z trudem oddychała i wciąż powtarzała te słowa, pytała co z nią teraz będzie.
Sąd wyznaczył jeszcze dwa kolejne terminy na przesłuchanie świadków. Potem swoje opinie powinni przedstawić powołani w śledztwie biegli. (PAP)
autor: Robert Fiłończuk
rof/ akub/