Więzienie w zawieszeniu wz. ze śmiertelnym wypadkiem w silosie
Sąd odwoławczy utrzymał wyrok pierwszej instancji. Skazany ma też zapłacić po 10 tys. zł nawiązki ojcu i matce zmarłego i ich koszty procesowe. Wyrok jest prawomocny. Apelację składał obrońca, chciał uniewinnienia, ewentualnie uchylenia wyroku. Sąd jej nie uwzględnił, zmienił jedynie opis czynu przypisanego dyrektorowi.
Proces związany był ze śmiertelnym wypadkiem sprzed ponad czterech lat. Na terenie firmy zajmującej się przetwórstwem zbożowym, której jeden z oddziałów mieści się w Białymstoku, w betonowym silosie o wysokości ok. dziewięciu pięter prowadzone były prace polegające na usuwaniu zbrylonych, zbitych warstw otrębów, które zawisły na dużej wysokości.
W czasie prac wewnątrz silosu doszło do oderwania się warstwy otrębów od którejś ze ścian i przysypania nimi 34-letniego pracownika, który pracował zawieszony na linach. Mężczyzna zmarł.
Akcja ratownicza trwała dwie doby. Mimo że ciało mężczyzny udało się odnaleźć w dniu wypadku wieczorem, to zwłoki wydobyto dopiero dwa dni później. Straż pożarna informowała wtedy, że ciało utkwiło w wąskim leju między zbitą i twardą warstwą otrębów, dlatego najpierw trzeba było usunąć zbitą masę i dopiero wtedy wydobyć ciała mężczyzny. Aby dotrzeć do zmarłego, z silosu wydobyto w sumie 20 ton otrębów.
Okoliczności wypadku badała Prokuratura Rejonowa Białystok-Południe. Ostatecznie zarzuty postawiła dyrektorowi firmy, na której terenie doszło do wypadku. Zarzuciła mu, że jako szef oddziału przedsiębiorstwa, odpowiedzialny za jego działalność, w tym za bezpieczeństwo i higienę pracy, umyślnie naraził pracownika (zewnętrznej, wynajętej do prac firmy) na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkich obrażeń.
W ocenie śledczych, do obowiązków oskarżonego należało dopilnowanie, aby pracownik mógł pracować z pomostu, na którym mógłby stanąć wewnątrz silosu. Szefowi firmy zarzucono też, że nie dopilnował, by zostało wyłączone urządzenie elektryczne (tzw. ślimak), które wciąż pracowało na dole silosu (mogło to przyczynić się do oderwania się warstwy otrębów), nie było też oświetlenia.
Prokuratura zwracała też uwagę na dopuszczenie pracownika do pracy w przestrzeni ograniczonej niezgodnie z procedurą firmy, np. bez nadzoru innego pracownika, bez ważnych badań lekarskich, ważnego szkolenia bhp i na brak opracowania stosownej instrukcji prowadzenia prac w silosie.
Obrona chciała uniewinnienia, ale sąd pierwszej instancji uznał dyrektora za winnego. Ocenił, że był on przeszkolony co do zasad obowiązujących przy pracach w silosach, a pracownikowi nie zapewniono m.in. pomostu, oświetlenia i pomocy osoby nadzorującej. Sąd zwrócił jednak uwagę, że sam pracownik również popełnił błędy, przyczyniając się w ten sposób do tragedii. M.in. nie był on wpięty do liny asekuracyjnej, a główna lina nie była naprężona, mężczyzna schodził też poniżej nawisu otrębów, narażając się na możliwość przysypania nimi.
Jako druga instancja, białostocki sąd okręgowy przeprowadził dodatkowe postępowanie dowodowe. Przesłuchał m.in. eksperta ds. alpinizmu przemysłowego. Wyrok utrzymał, jedynie z opisu czynu wyeliminował zapis, że oskarżony nie zapewnił pracownikowi pomostu lub innego urządzenia umożliwiającego bezpieczne wykonywanie prac w silosie.
W uzasadnieniu sędzia Marzanna Chojnowska przypominała przepisy dotyczące takich prac niebezpiecznych, których należało przestrzegać; w samej firmie obowiązywał też tzw. program wejść do przestrzeni ograniczonych. Podkreślała, że nie ma wątpliwości, iż to dyrektor był odpowiedzialny za bhp na terenie zakładu - również bhp pracowników podmiotu zewnętrznego. Zwracała uwagę, że dla odpowiedzialności oskarżonego nie miało znaczenia przyczynienie się do wypadku samego pokrzywdzonego; sąd wziął to jednak pod uwagę przy wymiarze kary.
Odnosząc się do wyjaśnień dyrektora w tej sprawie, a które sąd zacytował w uzasadnieniu, sędzia Chojnowska mówiła, że - biorąc pod uwagę to, do czego był on zobowiązany - to "swoich obowiązków w 80 procentach nie spełnił".
"Ta sprawa pokazuje i uczy, że nawet najbardziej dokładne, najbardziej szczegółowe procedury utworzone w celu zabezpieczenia pracy, życia i zdrowia ludzkiego, okażą się nieskuteczne, gdy ich adresat je w pewien sposób zlekceważy, nie będzie ich stosował w całości, albo w części, zawierzy swojemu doświadczeniu, zawierzy sformułowaniom, że zawsze się udawało i że zawsze tak robiliśmy" - mówiła sędzia Chojnowska.
Podkreślała, że konsekwencje takiego działania mogą być "niezwykle tragiczne i nieodwracalne", o czym świadczy ta sprawa.(PAP)
rof/ amac/