Białystok/ Proces dwóch kobiet oskarżonych o znęcanie się nad psami w prowadzonych hodowlach
Oskarżone to matka i córka, są w wieku 42 i 21 lat; obie nie przyznają się, zarówno w śledztwie, jak i przed sądem odmówiły składania wyjaśnień. Starsza z pań mówiła w środę przed sądem, że była gotowa składać wyjaśnienia ustnie na rozprawie, ale zrezygnowała z powodu obecności mediów, mówiła że ją to deprymuje i "czuje się osaczona". Zapowiedziała, że zrobi to w formie pisemnej.
Zanim proces ruszył, sąd oddalił wniosek obrońcy o całkowite wyłączenie jawności sprawy. Adwokat argumentował to ważnym interesem prywatnym jego klientek; mówił, że gdy w czasie śledztwa sprawa została nagłośniona, obie kobiety dotknęła fala internetowego hejtu, pojawiły się nawet groźby pod ich adresem. Sąd uznał jednak, że sprawa ma ważny wymiar edukacyjny i społeczny; na pierwszej rozprawie w charakterze publiczności pojawili się studenci prawa.
Zarzuty postawione kobietom obejmują czas od marca do października 2019 roku i dotyczą prowadzenia hodowli psów we wsi Folwarki Małe. Prokuratura oskarżyła dwie kobiety, że działając wspólnie i w porozumieniu, znęcały się nad psami, co miało polegać na ich utrzymywaniu w niewłaściwych warunkach bytowania.
Wszystkie zwierzęta, chodziło głównie o psy rasy bulterier i staffordshire bulterier, trzymane były w wiejskim domku o powierzchni ok. 30 m kw.
W opisie zarzutów jest mowa o zanieczyszczonych psimi odchodami pomieszczeniach, gdzie było duże stężenie amoniaku w powietrzu i gdzie znajdowały się też niebezpieczne dla zwierząt przedmioty, przetrzymywaniu tych psów w dużym zagęszczeniu i hałasie; część bytowała w małych i brudnych tzw. transporterach, czyli kontenerach służących wyłączenie do transportu zwierząt "a zatem uniemożliwiającym im naturalne zachowania i przyjmowanie naturalnej pozycji". Mowa jest też m.in. o braku dostępu do odpowiedniego pokarmu i do wody "przez okres wykraczający poza minimalne potrzeby".
Według ustawy o ochronie zwierząt, grozi za to do trzech lat więzienia. W razie skazania, sąd orzeka również nawiązkę na wskazany cel związany z ochroną zwierząt; może też orzec zakaz posiadania zwierząt. Oskarżycielem posiłkowym jest w tym procesie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami (TOZ).
Sprawa znalazła się w zainteresowaniu TOZ, bo po wsi sąsiadującej z Folwarkami Małymi błąkała się suczka, jak się potem okazało, z tej hodowli. Zwierzę było w słabej kondycji, miało czip z hodowli zarejestrowanej w innej części kraju. Prezes TOZ w Białymstoku Anna Jaroszewicz mówiła w środę przed sądem, że psa odwiozła właścicielce i - jak zeznawała przed sądem - po rozmowie z nią nabrała podejrzeń, że może się w tej hodowli dziać coś złego.
Ostatecznie podjęta została decyzja o wizycie kontrolnej TOZ w asyście m.in. policji, by wejść do środka i upewnić się, jaka jest sytuacja zwierząt.
"Zastałam tam dramat, nigdy nie byłam w miejscu tak strasznym" - mówiła Jaroszewicz pytana przez sąd o to, co zobaczyła na posesji, gdzie przeprowadzono kontrolę. Relacjonowała, że prawie wszystkie psy (23 z 26) były w dwóch pomieszczeniach w budynku, w klatkach kennelowych i transporterach. W środku było brudno (również w klatkach), śmierdziało, jedno z pomieszczeń było ciemne. Mówiła, że w drugim, jaśniejszym, warunki bytowania psów były nieco lepsze.
Wobec takiej sytuacji podjęto decyzję o zabraniu psów przez TOZ w trybie natychmiastowym. "Starsza z kobiet zachowywała się tak, jakby zupełnie nie rozumiała co się dzieje, bo wydaje mi się, że ona była pewna, że jest wszystko w porządku. Że tak, jak jest tam na miejscu, tak ma być. Mówiła, że wszyscy tak hodują te psy, że ona nie zdążyła dziś posprzątać, bo została zaskoczona z samego rana. Ale tam było widać, że nie jest to jednodniowe, to były wielotygodniowe zaniedbania" - mówiła Jaroszewicz.
Kolejne rozprawy sąd wyznaczył na czerwiec, będzie wtedy kontynuował przesłuchania świadków. Jak podawał wcześniej TOZ, psy z tych hodowli przebywają w tzw. domach tymczasowych; zostały właścicielkom hodowli odebrane decyzją burmistrza Zabłudowa. (PAP)
autor: Robert Fiłończuk
rof/ akub/