Koniec procesu oskarżonego w sprawie śmierci znajomego
Obrona chce uniewinnienia albo uznania, że doszło do nieumyślnego spowodowania śmierci i kary łagodniejszej.
Przed Sądem Okręgowym w Białymstoku zakończył się we wtorek proces w tej sprawie. Wyrok ma być ogłoszony w piątek.
Oskarżony i ofiara dobrze się znali od kilku lat, długo pracowali ze sobą. We wrześniu ubiegłego roku razem pojechali do lasu w podbiałostockiej wsi Halickie. Z wyjaśnień oskarżonego wynikało, że znajomy miał mu oddać pieniądze.
Gdy do tego nie doszło, zdenerwowany raz go uderzył pięścią w twarz. Kolega oskarżonego upadł, uderzając głową i plecami o twarde podłoże, doznając m.in. stłuczenia głowy, masywnego krwawienia wewnętrznego i obrzęku mózgu, co doprowadziło do zgonu. Prokuratura zakwalifikowała to jako spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, którego skutkiem była śmierć. Grozi za to od pięciu lat więzienia do dożywocia.
Oskarżony przyznaje się jedynie do zadania ciosu, ale już nie do spowodowania tak poważnych obrażeń.
"Uderzyłem go raz. On przy mnie nie upadł i nie uderzył głową, jak opisuje to prokuratura. I nie wiem, czy to się wydarzyło później, czy on zemdlał. Ja go uderzyłem raz, gdy odchodziłem, on żył, nie wiem, jak to się stało" – mówił przed sądem na pierwszej rozprawie w połowie maja.
W śledztwie oskarżony wyjaśniał, że cała zdarzenie związane było z rozliczeniami finansowymi między nim a pokrzywdzonym. Miało chodzić o zakup przez tego drugiego samochodu z ogłoszenia. Mężczyźni pracowali wówczas razem, wykonując prace budowlane. Rozliczenia dotyczyły 700 zł.
"On powiedział, że ma te pieniądze, ale zakopane w lesie i musimy tam zajechać" – mówił w śledztwie.
W leśnej żwirowni w Halickich żadnych pieniędzy nie było. Wtedy po wymianie zdań padł cios pięścią.
"Ale nie mocno, bo kolegi bym mocno nie uderzył (...). Niemożliwe, żeby zmarł po moim jednym uderzeniu" – twierdził oskarżony. Dodał, że cios padł "pod wpływem emocji i nerwów".
We wtorek białostocki sąd przesłuchał ostatniego świadka. Zamknął przewód sądowy, a strony wygłosiły mowy końcowe.
Prokuratura chce pięciu lat więzienia i zadośćuczynienia dla bliskich zmarłego. W jej ocenie motywem nie było rozliczenie za samochód.
"Doszło do konfliktu na tle rozliczeń narkotykowych, narkotyków nie było i oskarżony uderzył, bardzo silnym ciosem, w okolice głowy" – mówiła prokurator Katarzyna Gawryluk-Linko.
Dodała, że podczas przesłuchań podejrzany zmieniał wersję wydarzeń co do siły uderzenia i miejsca zadania ciosu.
Obrońcy chcą uniewinnienia od zarzutu spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, którego skutkiem była śmierć. Mec. Rafał Jurowiec mówił, że jedyne co wiadomo na pewno, to że oskarżony uderzył późniejszą ofiarę pięścią w twarz.
"Nie brał jakkolwiek do świadomości tego, że mogło się stać coś poważnego. Tam zaszło nieprozumienie i (...) jeden drugiego uderzył w twarz" – powiedział. W ocenie obrony, można w tej sprawie mówić jedynie o nieumyślnym spowodowaniu śmierci. To kwalifikacja łagodniejsza i zagrożona karą do pięciu lat więzienia.
Oskarżony zapewniał w ostatnim słowie, że nie chciał zabić.
"Gdybym wiedział, że tak się stanie, to bym go nie uderzył. Nie chciałem, żeby on umarł. I chciałem przeprosić jego rodzinę z całego serca" – powiedział. (PAP)
rof/ joz/